Przegląd 20k
W tempie rakietowym stuknęło autku 20 tysięcy mil (jak qpiłem miało 18 tysięcy). Cóż było robić - w książce serwisowej piszą przegląd, to trzeba iść na przegląd. Zwłaszcza, że silnik należy do rodziny emocjonalnie wymagających :-), czyli dostarcza emocji, ale wymaga i trzeba o niego dbać :-).
Nie dalej jak dwa lub trzy tygodnie temu byłem u dealera w sprawie znalezionego kawałka papieru i zamienionych kabli głośnikowych. Zgłosiłem usterkę polegającą na nierównomiernym brzmieniu dźwięku i poszedłem na plac oglądać inne VW. O panie! o panie! daj się kiedyś przejechać takim golfem R32 - 280KM, sześcioprzekładniowa manualna skrzynia biegów, koła na superglue do asfaltu przyklejone :-). Po godzinie wróciłem i dowiedziałem się, że technik, mechanik i akustyk niczego nie stwierdzili (wszyscy w jednej osobie :-). I że jak sytuacja będzie się powtarzać to żebym przyjechał (czy już brzmi jak serwis w Polsce?). Olałem sprawę, bo i tak sam postanowiłem rzucić okiem na radio od tyłu. Zresztą grosza ode mnie nie wzieli.
W każdym razie zapytałem przy okazji o przegląd i uszedłem chyłkiem jak niepyszny, zbierając szczękę z ziemi po usłyszeniu kwoty 280 dolarów. O mamo, co tyle kosztuje? 20 tysięcy to zmiana oleju, filtra oleju, filtra przeciwpyłkowego, zamiana kół tył-przód + jakieś drobiazgi!!! Do tego jeszcze nie wiadomo, ani co to za olej, ani jakie filtry.
No przecież nie byłbym sobą, gdybym się na to zgodził. Zreszta tak naprawde bardziej mi zależało, żeby sobie obejrzeć ten samochód dokładnie od dołu czy nie ma jakichś niespodzianek po mojej jeździe. Jak mawiali starożytni indianie: przez internet do serca mężczyzny :-). Dawaj szukać forum dyskusyjnego, najlepiej lokalnego. Ha! Okazało się, że grupa zwolenników vw w okolicy DC trzyma się nieźle i znalazł się chętny do zrobienia przeglądu za 110 dolców. Łącznie z częściami i olejem!!! Co więcej Chris, bo tak się nazywa mój wybawca :-), pracuje normalnie u dealera, więc przeszedł odpowiednie przeszkolenie, a że robota była po godzinach, to i z warsztatu dealera mogliśmy skorzystać (jak to się u nas nazywało? fucha?).
Umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór. Przyznaje jednak, że pierwszego jego emaila w ząb nie zrozumiałem jak przywalił slangiem godnym fana motoryzacji ekstremalnej. Z dojazdem nie było problemu, bo na moje szczęście dzisiaj był dzień weterana, więc rządowe agencje nie pracowały i nie było ruchu na drodze (rano jak jechałem do pracy, to się zastanawiałem czy mi się data Thanksgiving nie pokiełbasiła, tak było pusto na drodze).
Chris okazał się miłym, 25-letnim kolesiem z szaloną przeszłością, jakich tu pewnie wielu. Volkswagenami zajmował się od dziecka, razem z ojcem: najpierw był Bettle, czyli garbus, potem Rabbit, czyli golf jedynka, a potem następne vw (przypomniało mi to jakeśmy z Jędrusiem naszą starą skodzinę do qpy składali:-), w młodości rozbijał się po rozmaitych wyścigach samochodowych (szczytowym osiągnięciem było wpakowanie silnika V6 do jakiegoś starego vw polo) i grał w kapeli death metalowej (wymieniliśmy kilka uwag o muzyce i dostałem płytkę z ich koncertu, niezła młocka). Po collegu poniosło go do Europy: Finlandia, Niemcy - wszędzie, gdzie można było się pościgać samochodami. Żona Chorwatka, albo Słowenka (teraz już chyba ex-, ale nie chciałem się dopytywać), no i 16-to miesięczny brzdąc. Ale pasja została. Naprawdę miły koleś. Momentami w gorącej wodzie kąpany, ale skąd ja to znam :-).
W sumie jestem zadowolony: nie dość, że z zaoszczędzonej kasy qpiłem sobie lepciejszy olej i filtr, to jeszcze podpytałem o kilka rzeczy związanych z silnikiem turbinowym. Przy okazji wyszło na jaw, że jakiś burak przez duże B założył wcześniej prawy wlot powietrza od wersji wolnossącej 2.0 przez co interqler był zasłonięty i przypuszczalnie jego efektywności była mizerna. I oczywiście, co było do przewidzenia, kabelki od lewego basu są zamienione (teraz już powinno brzmieć jak serwis w Polsce, nawet skurczykoniki nie raczyli radia wyciągnąć).
Na odchodne dostałem baniaczek oryginalnego płynu chłodzącego (mam nadzieję, że nie będę go potrzebował), komplet śrub antykradzieżowych do kół wraz z kluczem, zestaw kluczy do wyciągania radia (dwa komplety, każdy po $12 dolców w sklepach internetowych) i oficjalną pieczątkę do książki serwisowej. No i mam obiecaną gałkę do radyjka. Niby drobiazg, a chcą za niego 8 dolców normalnie.
Udało mi się qknąć na listę błędów komputera - nie jestem specem, ale nic strasznego na niej nie było. W każdym razie kabelek vag w drodze (w Polsce 30 zł, w Stanach 30 dolców), więc już niedługo inspekcje komputera pokładowego będę mógł sobie sam przeprowadzać :-).
A w sobotę operacja zamiany kabelka basowego :D. Jak huknie, to uszy odpadną :D.
Nie dalej jak dwa lub trzy tygodnie temu byłem u dealera w sprawie znalezionego kawałka papieru i zamienionych kabli głośnikowych. Zgłosiłem usterkę polegającą na nierównomiernym brzmieniu dźwięku i poszedłem na plac oglądać inne VW. O panie! o panie! daj się kiedyś przejechać takim golfem R32 - 280KM, sześcioprzekładniowa manualna skrzynia biegów, koła na superglue do asfaltu przyklejone :-). Po godzinie wróciłem i dowiedziałem się, że technik, mechanik i akustyk niczego nie stwierdzili (wszyscy w jednej osobie :-). I że jak sytuacja będzie się powtarzać to żebym przyjechał (czy już brzmi jak serwis w Polsce?). Olałem sprawę, bo i tak sam postanowiłem rzucić okiem na radio od tyłu. Zresztą grosza ode mnie nie wzieli.
W każdym razie zapytałem przy okazji o przegląd i uszedłem chyłkiem jak niepyszny, zbierając szczękę z ziemi po usłyszeniu kwoty 280 dolarów. O mamo, co tyle kosztuje? 20 tysięcy to zmiana oleju, filtra oleju, filtra przeciwpyłkowego, zamiana kół tył-przód + jakieś drobiazgi!!! Do tego jeszcze nie wiadomo, ani co to za olej, ani jakie filtry.
No przecież nie byłbym sobą, gdybym się na to zgodził. Zreszta tak naprawde bardziej mi zależało, żeby sobie obejrzeć ten samochód dokładnie od dołu czy nie ma jakichś niespodzianek po mojej jeździe. Jak mawiali starożytni indianie: przez internet do serca mężczyzny :-). Dawaj szukać forum dyskusyjnego, najlepiej lokalnego. Ha! Okazało się, że grupa zwolenników vw w okolicy DC trzyma się nieźle i znalazł się chętny do zrobienia przeglądu za 110 dolców. Łącznie z częściami i olejem!!! Co więcej Chris, bo tak się nazywa mój wybawca :-), pracuje normalnie u dealera, więc przeszedł odpowiednie przeszkolenie, a że robota była po godzinach, to i z warsztatu dealera mogliśmy skorzystać (jak to się u nas nazywało? fucha?).
Umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór. Przyznaje jednak, że pierwszego jego emaila w ząb nie zrozumiałem jak przywalił slangiem godnym fana motoryzacji ekstremalnej. Z dojazdem nie było problemu, bo na moje szczęście dzisiaj był dzień weterana, więc rządowe agencje nie pracowały i nie było ruchu na drodze (rano jak jechałem do pracy, to się zastanawiałem czy mi się data Thanksgiving nie pokiełbasiła, tak było pusto na drodze).
Chris okazał się miłym, 25-letnim kolesiem z szaloną przeszłością, jakich tu pewnie wielu. Volkswagenami zajmował się od dziecka, razem z ojcem: najpierw był Bettle, czyli garbus, potem Rabbit, czyli golf jedynka, a potem następne vw (przypomniało mi to jakeśmy z Jędrusiem naszą starą skodzinę do qpy składali:-), w młodości rozbijał się po rozmaitych wyścigach samochodowych (szczytowym osiągnięciem było wpakowanie silnika V6 do jakiegoś starego vw polo) i grał w kapeli death metalowej (wymieniliśmy kilka uwag o muzyce i dostałem płytkę z ich koncertu, niezła młocka). Po collegu poniosło go do Europy: Finlandia, Niemcy - wszędzie, gdzie można było się pościgać samochodami. Żona Chorwatka, albo Słowenka (teraz już chyba ex-, ale nie chciałem się dopytywać), no i 16-to miesięczny brzdąc. Ale pasja została. Naprawdę miły koleś. Momentami w gorącej wodzie kąpany, ale skąd ja to znam :-).
W sumie jestem zadowolony: nie dość, że z zaoszczędzonej kasy qpiłem sobie lepciejszy olej i filtr, to jeszcze podpytałem o kilka rzeczy związanych z silnikiem turbinowym. Przy okazji wyszło na jaw, że jakiś burak przez duże B założył wcześniej prawy wlot powietrza od wersji wolnossącej 2.0 przez co interqler był zasłonięty i przypuszczalnie jego efektywności była mizerna. I oczywiście, co było do przewidzenia, kabelki od lewego basu są zamienione (teraz już powinno brzmieć jak serwis w Polsce, nawet skurczykoniki nie raczyli radia wyciągnąć).
Na odchodne dostałem baniaczek oryginalnego płynu chłodzącego (mam nadzieję, że nie będę go potrzebował), komplet śrub antykradzieżowych do kół wraz z kluczem, zestaw kluczy do wyciągania radia (dwa komplety, każdy po $12 dolców w sklepach internetowych) i oficjalną pieczątkę do książki serwisowej. No i mam obiecaną gałkę do radyjka. Niby drobiazg, a chcą za niego 8 dolców normalnie.
Udało mi się qknąć na listę błędów komputera - nie jestem specem, ale nic strasznego na niej nie było. W każdym razie kabelek vag w drodze (w Polsce 30 zł, w Stanach 30 dolców), więc już niedługo inspekcje komputera pokładowego będę mógł sobie sam przeprowadzać :-).
A w sobotę operacja zamiany kabelka basowego :D. Jak huknie, to uszy odpadną :D.
Prześlij komentarz
<< Powrót / Close